#PrzemyśleniaKibica: Ocenianie książki po okładce

 

Jesteśmy właśnie w środku okresu, który wiele osób określa mianem karuzeli transferowej. Ogłaszane są przedłużenia kontraktów, odejścia starych zawodników i podpisywanie umów z nowymi. Każdy z nas z niecierpliwością czeka na oficjalne informacje z klubów. Zaczyna się wybieranie tzw. "hitów transferowych". Tylko… czy nie za wcześnie?

Wiadomo, że przyjście "gwiazdy" do ulubionego klubu cieszy kibiców. Nie ma takiej osoby, która nie chciałaby naprawdę znanego nazwiska, bo przecież drogi i znany zawodnik oznacza łatwe wygranie ligi i w ogóle najpewniej wszystkich meczów sezonu. Taki "hit transferowy" zapewni po prostu zwycięstwo.

Szkoda tylko, że tak rzadko sprawdza się to w rzeczywistości. Mieliśmy już na to wiele przykładów w lidze, choćby w tym sezonie. Wszyscy spodziewali się, że połączenie Lisinaca, Wlazłego i Kurka da Skrze zwycięstwo tak pewne, że w zasadzie nie ma po co z nimi rywalizować. Resovię do złota doprowadzić miał duet Ivović – Schmitt. Wszyscy wiemy, jak w obu przypadkach się skończyło. Chociaż pierwsza czwórka w Pluslidze to nie jest zły wynik, każdy klub spodziewał się więcej, nie tylko na arenie krajowej, ale – a może i przede wszystkim – na arenie międzynarodowej. 

Dobry zawodnik nie zawsze oznacza wygraną, a – jak się często okazuje – wręcz przeciwnie. Duża presja ciążąca na siatkarzu może doprowadzić i do tego, że "zablokuje się" i nie pokaże od najlepszej strony. Albo po prostu trafimy na jego gorszy sezon. Albo zdarzy się kontuzja. Powodów niepowodzenia może być wiele. Potem przychodzi wynik niższy od oczekiwanego: przegrany mecz, brak złota czy w ogóle medalu, kiepski wynik w europejskich pucharach. Co wtedy? Zaczynają się pretensje – ze strony klubu, bo przecież zapłacił tak dużo; ze strony sponsorów, bo przecież wyłożyli tyle pieniędzy, że mają prawo oczekiwać wyników; ze strony kibiców, bo skoro płacą za bilet, to wymagają. I każda ze stron będzie miała po części prawo do niezadowolenia. To normalne, że prezes chce, by jego drużyna była najlepsza, sponsor chce, by włożone środki zwróciły się w postaci sukcesu, a kibic chce wyników. Nie wolno jednak zapominać, że jest jeszcze druga strona medalu – siatkarz.

Każdy sportowiec dąży do tego, by być jak najlepszym. I to jego najbardziej boli, kiedy się nie uda, bo wie, że winić może tylko swoje błędy, jednak wszyscy jesteśmy ludźmi i do tych błędów każdy ma prawo. Jaki z tego wniosek? Ocenianie, który transfer będzie tym hitowym przed sezonem jest bezzasadne. Nie mówmy o "Lidze Mistrzów Świata", bo wciąż stoimy daleko, daleko w tyle za Rosją czy Włochami, o czym można się przekonać oglądając nasze play-offy, a później porównując je np. z włoskimi. A powodem tego wcale nie jest, jak większość zapewne powie, kasa. "Bo przecież my mamy mniej, nas nie stać na tylu świetnych zawodników". Co z tego? Nazwisko meczu nie wygra. Poziom widowiska zapewnia walka do ostatniej piłki, a nie szybkie 3:0 i koniec, bo trzeba się spieszyć – w końcu mamy skrócone Play-Offy. Zawodnik walczy wtedy, kiedy ma o co walczyć. Rozliczajmy więc z wyników po sezonie, nie przed. Nie pompujmy balonika, który tak szybko może pęknąć. 

Magdalena Solecka

Magdalena Solecka

Studentka, której miłość do siatkówki jest stosunkowo młoda, ale zdecydowanie intensywna. Poza uwielbieniem do siatkówki moją osobowość można opisać w kilku słowach: butoholizm, kawoholizm i książkoholizm.

Dodaj komentarz